Wspomnienie o Zbyszku

Zbyszek, czyli Zdzisław Smoluchowski (1930-2003) był moim pierwszym nauczycielem jogi i szeroko rozumianego rozwoju duchowego. Korzystałem z jego wiedzy i doświadczenia na początku lat 90-tych. Byłem wtedy nastolatkiem poszukującym swojej Drogi.
Od dłuższego czasu chodziła za mną myśl, aby w jakikolwiek sposób uczcić jego pamięć i choć trochę spłacić dług wdzięczności. Wreszcie nadeszły sprzyjające dni i z radością zabrałem się do pisania. Pisania o czasach, w których nie było w Polsce Internetu, nie mam więc śladu notatek w mailach, komunikatorach, ani nawet choćby jednego, zrobionego samemu zdjęcia. A dzienniki z tamtego okresu nieopatrznie spaliłem dawno temu. Tę krótką notatkę, opieram więc prawie wyłącznie na swojej pamięci i strzępach informacji znalezionych w sieci.

Zdzisław Smoluchowski

Zdzisław Smoluchowski


W leszczyńskim WDK-u (Wojewódzki Dom Kultury) Zbyszek prowadził klub „Profil”. Klub zajmował się głównie profilaktyką uzależnień wśród młodzieży. W ramach klubu Zbyszek prowadził też zajęcia z jogi. Na rozmowę, którą trochę odebrałem jako rozmowę kwalifikacyjną, zaprowadziła mnie mama. Zbyszek był ciepły i serdeczny, dużo się uśmiechał. Wyszedłem rozpromieniony, z bardzo kiepskiej jakości kserówką, na której okładce była odciśnięta dłoń, a wewnątrz wyjaśnione były jamy i nijamy, (w dużym uproszczeniu to) nakazy i zakazy moralne, będące podstawą jogi.

Kiedyś Wojewódzki Dom Kultury, dziś Centrum Kultury i Sztuki

Kiedyś Wojewódzki Dom Kultury, dziś Centrum Kultury i Sztuki

Zajęcia rozpoczynały się lekką, ale dobrze dobraną rozgrzewką, na stojąco. Nie będę opisywał poszczególnych ćwiczeń, ale niektóre pamiętam do dziś i nadal z nich korzystam. Były dość popularne obecnie krążenia ramion, głowy, bioder itp., ale też energetyczno/oczyszczające praktyki, z którymi nie spotkałem się nigdzie indziej. Jak np. trzykrotne „wycieranie” wnętrzami dłoni całej powierzchni ciała, od czubka głowy do palców stóp.
Po rozgrzewce przechodziliśmy do sali z przyciemnionym światłem, gdzie każdy miał swoje stanowisko na równo ułożonych, dwóch rzędach kocy. Ta część zajęć skupiała się na ćwiczeniu asan hatha-jogi. Choć niektóre pozycje przypominały te, z którymi można się spotkać dziś w szkołach jogi Iyengara, to jednak sposób ich wykonywania nieco różnił się. Mam wrażenie, że nacisk był bardziej położony na stan umysłu, mniej na fizyczne detale.
Kolejnym blokiem była medytacja. Choć głównym nurtem praktyki była radża-joga, Zbyszek starał się pokazać różne techniki medytacyjne, zaczerpnięte z różnych szkół i tradycji. Każdej poświęcaliśmy więc tyle tygodni czy miesięcy, żeby się z nią oswoić i zapoznać na tyle, żeby poczuć się w niej swobodnie. Z technik, które pamiętam, uczyliśmy się pranajamy, medytacji na 7 głównych czakrach (m.in. kojarzenie każdej czakry z kolorem i zapachem; w tym celu przynosiliśmy różne charkterystyczne zioła typu bazylia, piołun itp., by ich zapach pozwalał na skuteczniejszą aktywację punktów energetycznych), poszerzania świadomości, mantr, agnihotry, huny, zazen.

Jeden z dwóch sklepów, gdzie do dziś można kupić w Lesznie zioła lecznicze

Jeden z dwóch sklepów, gdzie do dziś można kupić w Lesznie zioła lecznicze

Jeden z dwóch sklepów, gdzie do dziś można kupić w Lesznie zioła lecznicze

Jeden z dwóch sklepów, gdzie do dziś można kupić w Lesznie zioła lecznicze

Zajęcia kończyły się prowadzoną śavasaną. Rozluźnienie rozpoczynało się od stóp i kończyło na czubku głowy. „Twoja prawa noga jest ciężka, bardzo ciężka, twoja prawa noga jest tak ciężka, że nie możesz jej unieść. Twoja lewa noga jest ciężka […] Szczęka i gardło są rozluźnione, język układa się jak płatek kwiatu. […]” Ta dość prosta technika, być może na skutek głębokiej konotacji, służyła mi bardzo skutecznie przez długie lata. Nagranie tej śavasany zrobił Jarek i można go posłuchać tutaj: (Ma ono pół godziny! Kiedyś, to były śavasany! ;))
Można również pobrać plik .MP3.

Poza regularnymi zajęciami Zbyszek organizował wiele dodatkowych spotkań, warsztatów i wykładów. Z tych, które wywarły największy wpływ na moje życie były m.in. wykłady nt. wegetarianizmu, połączone z pokazami filmów nakręconych ukrytą kamerą w rzeźni. Obiecałem sobie, że po maturze przejdę na wegetarianizm i tak też zrobiłem. Zrobiłem tygodniową głodówkę (również inspirowaną naukami Zbyszka) i przestałem jeść mięso. Było to ponad 20 lat temu, artykułów dla wegetarian wtedy po prostu nie było. Żadnych. Po jakimś czasie udało mi się zdobyć jedną książkę na ten temat, „Wszystko o wegetaranizmie” Marii Grodeckiej.

Książka autorstwa Zbyszka

Książka autorstwa Zbyszka

Pamiętam też wykłady nt. reinkarnacji i warsztaty prowadzone przez Helenę Strzałkowską i Marię Monetę-Malewską. Najbardziej spektakularne były zajęcia z hipnozy, prowadzonej przez Zbyszka właśnie. Wspominał, że pierwsze efekty zaczął osiągać po ponad 10 latach prób i błędów. To, co pokazywał na naszych zajęciach robiło duże wrażenie. Przykładowo – miałem przed sobą stertę kartoników z figurami geometrycznymi. Plecami do mnie była odwrócona dziewczyna, którą Zbyszek wprowadził w stan hipnozy. Brałem do ręki kartkę z figurą i patrzyłem się na nią, a dziewczyna (z zamkniętymi oczami) mówiła jaka to figura. Miała skuteczność ok. 90%. Myliła się wtedy, kiedy próbowałem jej „pomóc”, starając się intensywnie myśleć nazwę figury itd. Kiedy tylko patrzyłem, zgadywała bezbłędnie.
Takich pokazów było dużo więcej, ale chcę tu zaznaczyć coś bardzo ważnego. Nie była to sztuka dla sztuki, efekciarski jarmark, nic z tych rzeczy. Zbyszek po prostu leczył ludzi, pomagał im i starał się robić to różnymi, niekonwencjonalnymi metodami. Mówił jednak, że w przypadku narkomanów uzależnionych od twardych narkotyków nawet hiponza zwykle jest bezsilna.

Wielką inspiracją były dla mnie też lektury sugerowane przez Zbyszka. Z najważniejszych wymienię „Klasyczną jogę indyjską”, czyli jogasutry w niedoścignionym przekładzie Leona Cyborana, wraz z komentarzami.

Internet przełomu lat 80/90

Internet przełomu lat 80/90

Główną ideą, która przyświecała Zbyszkowi było pokazanie różnych dróg i możliwości praktyki duchowej po to, aby każdy mógł nawet nie tyle wybrać jedną z tych dróg, lecz wręcz poszczególne elementy, z których potem skomponuje własną ściężkę, która będzie najbardziej dopasowana do jego osobowości i możliwości. Trochę przypomina to słowa jednego z nauczycieli buddyjskich, który opowiadał o tym, że współcześni ludzie myślą, że buddyzm to jest taka apka, którą można sobie pobrać z sieci i już. Jest i działa. Tymczasem, tak naprawdę każdy sam powinien wypracować sobie swoją ścieżkę.

Całość kursu trwała 3 lata, choć oczywiście można było kontynuować naukę i dłużej.

Wszystkie te rzeczy, których Zbyszek uczył dziś może nie wydają się jakoś szczególnie wyjątkowe. Ale w tamtych czasach – były bardzo. Jak wspominałem, nie było w Polsce dostępu do Internetu. Książek w tej tematyce było może kilka. Skąd więc te niezwykłe umiejętności Zbyszka? Dużo jeździł i odwiedzał różne osoby, od których starał się uczyć wszystkiego, co wartościowe. Taką informację znalazłem na stronie ucznia Zbyszka, a obecnie nauczyciela jogi, Artura Szudry: „Historię należy zaczynać od początku, ale jak to zwykle bywa z historią, początki giną w mrokach dziejów. Wiemy jednak, że około 1880 roku przyszedł na świat polski arystokrata Kaczorowski. Jego brat, który był oficerem w armii brytyjskiej, stacjonował w Indiach, okupowanych przez Anglików. Kaczorowski, odwiedzając brata w Indiach, rozpoczął praktykę u nauczyciela jogi. Po II wojnie światowej sam zaczął nauczać w ośrodku poprawczym w Gnieźnie. Tam przekazał swoją wiedzę Zdzisławowi Smoluchowskiemu, jednemu z najbardziej zasłużonych mieszkańców Leszna, aktorowi i reżyserowi, który w latach 80. XX w. rozpoczął prowadzenie grup psychoterapii z elementami jogi . Odbywało się to w ramach klubu „Profil”, zajmującego się profilaktyką uzależnień wśród młodzieży. Zajęcia te cieszyły się dużym powodzeniem i pomogły odnaleźć sens wielu młodym ludziom.”

Zbyszek był bardzo aktywny na wielu polach. Był animatorem kulturalnym w Lesznie, reżyserem, aktorem, pisał książki, samotnie opiekował się adoptowanym synem. Nie znam szczegółów, ale ktoś wspominał, że stoi za jego kawalerskim stanem stoi wielki zawód miłosny z przeszłości. Gdy potrzebował czasu dla siebie, znikał w wiatraku w Kaszczorze, gdzie go kiedyś bez zapowiedzi (tak, nie było wtedy telefonów komórkowych; stacjonarnych zresztą też nie za wiele) odwiedziłem. Początkowo był temu bardzo niechętny, wyjaśnił, że jest tu, by zająć się swoim rozwojem, praktyką, uprawą leczniczych ziół itd. Ale kiedy porozmawialiśmy zaprosił mnie poraz kolejny, więc miałem okazję spotkać się z nim tam kilka razy. Pomógł mi rozstrzygnąć kilka ważnych w tamtym czasie dylematów.

Wieczorem 5 lipca 2003 roku, właśnie w tym wiatraku Zbyszek odszedł.

Leave a Reply