W Japonii spędziliśmy ponad 2 tygodnie, podróżując między miastami i górami, życiem materialnym i duchowym. W każdym odwiedzanym miejscu miałam wrażenie, że przebywam za krótko i wiele jeszcze mogłabym zobaczyć, mimo że dnie pękały w szwach od przeżyć.
Przyznaję, że na praktykę asan nie przeznaczałam tyle czasu, co zazwyczaj, niemniej wątek jogi jak najbardziej przewijał się podczas podróży.
Lądowaliśmy w Osace, skąd wkrótce udaliśmy sie na parę dni do Kyoto. Japonia nie ma wielkiej powierzchni, a w dodatku jest dość szczodrze obdarzona górami, przez co miasta są mocno skupione i zagęszczone ludźmi i ich życiem. Na przeciętnego mieszkańca Kyoto przypada 3x mniej przestrzeni niż na przecietnego mieszkańca Wrocławia. Tym samym pokoje, w których mieszkaliśmy, były dość małe, niewiele większe niż miejsce potrzebne na spanie. Chcąc praktykować jogę, trzeba było się ścieśnić lub przenieść na dwór – na szczęście pogoda dopisywała 🙂
Natomiast podobnie jak we Wrocławiu, popularne są rowery i opcja wypożyczenia okazała się bardzo dobrym pomysłem na przemierzania miasta, szybszym i wygodniejszym niż pieszo, a jednocześnie bardziej elastycznym niż komunikacją publiczną.
Z tego, co udało mi się dowiedzieć, to hot joga jest tam popularna bardziej niż metoda Iyengara. Może wynika to z tamtejszego tempa życia – Japończycy od najmłodszych lat dużo pracują (na początku ucząc się), aby osiągnąć sukces, a takie ćwiczenia w podwyższonej temperaturze mają większą intensywność i wymaga dużej wytrzymałości, co może być traktowane jako kolejne ciekawe wyzwanie.
Poza większymi miastami, odwiedziliśmy wybrzeże nad Oceanem Spokojnym – miasteczko Shirahama.
Shirahama słynie z bajkowej plaży oraz klifów.
Stamtąd udaliśmy się na 1-dniowy trekking dawnym szlakiem pielgrzymkowym – Kumano Kodo. Na samym tym długim i pięknym szlaku można by spędzić kilka tygodni. Z żalem wybraliśmy jedynie drobny odcinek, który był dla nas dostępny pod względem czasowym.
Głównym punktem wyjazdu były jednak obchody 650-lecia świątyni zen Eigenji.
Powinnam teraz podsumować wyjazd, ale jest to bardzo trudne. Japonia promuje się hasłem „Endless discovery” i w moim przypadku tak właśnie było – ciągle odkrywałam coś nowego, coś ciekawego, coś dziwnego, coś pięknego… Oprócz estetycznych widoków, pysznego jedzenia i nadzwyczajnej uprzejmości Japończyków, pojawiło się m.in. zdziwienie instytucją convini, pachinko, washletami, brakiem koszy na śmieci na ulicach przy jednoczesnej dużej produkcji śmieci (jednorazówki), obecnością maseczek na twarzach ludzi, brakiem mody na ekologię i weganizm. To tylko garść przykładów z dość powierzchownych obserwacji. Część tematów się wyjaśniła, a część nie.
Nie sposób zgłębić tego w ciągu parunastu dni i tym samym nie sposób po parunastu dniach to podsumować. Pozostaje mi jedynie dołączyć do grona polecających odwiedzenie tego kraju i doświadczenie go.