Warsztaty AcroYogi z Michałem Maciaszkiem, Wrocław 23-24 maja 2015
Początki mogą być trudne i zniechęcające. Albo satysfakcjonujące i motywujące do dalszego wysiłku. Zależy od tego, jak są zorganizowane. Takie właśnie, radosne i pełne frajdy, choć nie bezbolesne, było moje pierwsze spotkanie z acro jogą, dzięki Michałowi Maciaszkowi, jedynemu certyfikowanemu nauczycielowi AcroYogi w Polsce.
Michał przyjechał do nas z Warszawy, gdzie prowadzi różne zajęcia związane z ruchem, który jest jego życiową pasją. Warsztaty podzielone były na 4 bloki po 3 godziny i w każdym z nich udało się nam, początkującym, stworzyć akrobatyczne figury, które na pierwszy rzut oka określiłabym jako niewykonalne. Wszystko to dzięki profesjonalnemu wprowadzeniu. Michał bardzo precyzyjnie określał, jak do każdej z nich bezpiecznie wejść i ją utrzymać, jakie są główne elementy stabilizujące i jakie niebezpieczeństwa. Okazuje się, że kluczowe znaczenie w wielu przypadkach miała wiara, że się uda 🙂 Czyli wyjście poza swoje obawy, uprzedzenia i narzuconą wąską strefę bezpieczeństwa.
Co do samych figur, acro jogę ćwiczy się w parach (lub więcej osób). W przypadku par, można dobrać się na zasadzie kontrastu, wtedy jedna osoba jest podstawą, a druga latającym, albo podobną wagą i wtedy zamieniać role. AcroYoga składa się z części akrobatycznej, kiedy to obie osoby pracują aktywnie, układają ciało i napinają mięśnie. Jest też część terapeutyczna, gdzie podobne do akrobatycznych figury wykonuje się w nieco zmodyfikowany sposób (np. inne ułożenie stóp), które pozwala osobie latającej na całkowite rozluźnienie, a nawet skorzystanie z masażu wykonanego wolnymi rękami człowieka – podstawy.
Ciekawym elementem jest masaż tajski (nie występuje we wszystkich szkołach acro jogi). Masaż wykonywaliśmy na sobie nawzajem w parach i bez wielkiej wprawy każdy był w stanie wspaniale zrelaksować drugą osobę. Głównym warunkiem była intencja – należało się możliwie jak najbardziej skupić na masowanym i jego potrzebach. Ruchy same w sobie nie były skomplikowane, wystarcyło użycie lekkiego ugniatania i głaskania. Dłuższy masaż wykonaliśmy pod koniec pierwszego dnia warsztatów i w czasie, gdy go odbierałam, zostałam tak zrelaksowana, że niemal zasnęłam.
Zajęcia wspaniale integrują, zarówno w parach, jak i całą grupę, ponieważ podczas ćwiczeń „wypożyczaliśmy” siebie innym – do bazowania, latania i asekuracji (spottingu). Rozpoczynaliśmy rozgrzewką i grami integrującymi, kiedy to jeszcze nieswojo czułam się w kontakcie z pozostałymi uczestnikami. Na koniec drugiego dnia, kiedy w kręgu masowaliśmy sobie nawzajem plecy, czułam jakbym siedziała ze starymi znajomymi.