Minionie 2 tygodnie spędziłam w Komorzu zajmując się jogą i medytacją. To był już ostatni taki długi zjazd kursu nauczycielskiego. Zajęcia odbywały się w klimatycznej agroturystyce Przystanek Komorze, położonej w sąsiedztwie jeziora, znanej nam już z wyjazdu sprzed roku.
O pierwszej wizycie w Komorzu pisałam tu <klik>. Był to wyjazd typowo medytacyjny pod hasłem „Mniej jedz, mniej mów, mniej śpij, więcej praktykuj”.
Nauczanie
Tym razem pierwszy tydzień upłynął na typowym treningu nauczycielskim To głównie my prowadziliśmy między sobą zajęcia, szlifując uczenie asan pod kątem czekającego nas za parę miesięcy egzaminu, ale nie tylko – także pod kątem zwykłego życia, w którym będziemy trafiać na różne przypadki wymagające szczególnego podejścia.
Zauważyłam, że każdy z nas ma już swój styl uczenia i kiedy zaczęłam się nad tym zastanawiać, dotarło do mnie, że każdy ma swoją jogę. Joga jest praktyką, a ta nie wisi w próżni. Nie jesteśmy pustelnikami. Każdy ma inne życie, inna osobowość i warunki panujące wokół, więc będzie ten pakiet zwany jogą interpretował i dostosowywał do siebie. Dla jednych ważniejsze będą asany i sprawność fizyczna, dla innych wątek regeneracyjny i medytacyjny. Jedni pozostanę bliżej oryginalnego przekazu, inni pójdą dalej, w pop i miłe samopoczucie, ale zawsze joga zadziała pozytywnie. Mimo, że będziemy kończyć ten sam kurs i każdy będzie znał te same podstawy, będzie zupełnie inaczej przedstawiał jogę jako całość swoim uczniom.
Morze
Między jednym a drugim tygodniem mieliśmy ponad dobę przerwy. Można było zostać na miejscu albo gdzieś pojechać – ja znalazłam się w grupie, która wybrała wycieczkę nad morze.
Medytacja
Po tym przerywniku wróciliśmy do Komorza na drugi tydzień poświęcony medytacji.
W celu ułatwienia tego doświadczenia, zredukowane i uproszczone zostały posiłki, a także wydłużony grafik – zaczynaliśmy już nie po 6, a o 5:30 havanem (medytacją z ogniem).
Havan był wątkiem przewodnim tego tygodnia, ponieważ podobna medytacja miała miejsce wieczorem, a po południu jeszcze odbywało się szkolenie z tego rytuału, więc kilka razy dziennie towarzyszył nam dźwięk mantry
Om tryambakam yajamahe suganhim pusti vardhanam
urvarukam iva bandhanan mrtyormuksiya mamrtat
Jej recytacja pomaga m.in. uzyskać energię, aby doprowadzać nasze działania do końca, zakończyć pewien etap w życiu i stworzyć miejsce na coś nowego (z materiałów Konrada Kocota).
Po powrocie aż trudno się przyzwyczaić, że nikt wokół jej nie śpiewa 🙂
Drugim ułatwieniem medytacji była praktyka ciszy, przedstawiona jako propozycja praktyki własnej. Niektórzy milczeli zupełnie, inni po prostu byli ciszej. Po bardzo rozgadanym pierwszym tygodniu, cisza ta była kojąca. Na co dzień lubię mieć spokój i cisza jest dla mnie naturalnym stanem. Tutaj w połączeniu z kontaktem z naturą i dwoma ok. 3-godzinnymi sesjami jogi dziennie, pozwoliła na porządne osadzenie się w sobie – nie mylić z zamknięciem się w sobie. Chodzi rozciągniecie świadomości z analitycznego umysłu osadzonego gdzieś przy oczach, na tył głowy i całe ciało. U mnie łączy się to właśnie z otwarciem, wzrostem energii, komunikatywności i ogólną radością.
Nawet napis w toalecie skłaniał ku refleksji
Taką główną obserwacją z drugiego tygodnia jest uświadomienie sobie (po raz kolejny?) jak bardzo połączone są oddech i koncentracja. Jak trudno jest uspokoić umysł na panując nad oddechem, a jak wszystko się układa, kiedy oddech jest spokojny i głęboki.
Minimalizm
Jeszcze przed wyjazdem coraz bardziej zaczęłam się interesować minimalizmem. Wiem, że nie jest to nowy trend, ale w codziennym życiu łatwo jest znaleźć tysiące wymówek na tysiące walających się rzeczy. Spróbowałam więc chociaż do pakowania podejść jak to minimalistycznego wyzwania.
Siedzimy na werandzie, nie dzieje się nic
Pakując się na wyjazd, ubolewałam, jak mało rzeczy mogę zabrać – biorc pod uwagę, że to aż 2 tygodnie, plus wyjazd nad morze. Najważniejszy był jednak strój i sprzęt do jogi. Resztę mocno ograniczyłam, zachowując proporcje mniej więcej jak w przypadku książek: 6 o jodze i 1 „cywilna”.
Okazało się, że kiedy wszystko kręci się wokół praktyki, to niczego nie brakuje. Nie było ważne, że chodzę cały dzień w tym samym, że twarz taka niewyjściowa, a może będę głodna w międzyczasie… W trakcie praktyki te problemy po prostu nie istniały. Tak samo jak w życiu – kiedy toczy się ono wokół jakiegoś wyższego celu czy wartości, to nie uciekamy z nudów w poboczne nieistotne wątki, rozpraszając swoją energię na materialne dogadzanie sobie. Mniej naprawdę oznacza w tym przypadku więcej – więcej głębszej treści.
Jezioro
Nieodłącznym elementem wyjazdów do Komorza jest jezioro o tej samej nazwie.
Jezioro sielskie za dnia, oczyszczające o świcie i zmierzchu, a tajemnicze i głębokie wieczorem. Żywioł wody, płynięcia, ciągłej, choć subtelnej w swej dynamice zmiany. Delikatne fale drążące skały i skamieliny w nas. Świadomość, że nie ma nic stałego i trwałego, a tylko my sami nadajemy rzeczywistości takie ramy, w których czujemy się stabilnie i bezpiecznie.
Zanurzamy się, a po wynurzeniu jesteśmy już trochę inni, trochę więcej do nas dociera i poszerzamy swoją rzeczywistość. Po dwóch tygodniach z joga i medytacją nad jeziorem, wynurzenie zaskakuje.