Czy warto pójść na kurs nauczycielski z jogi? Moja jogiczna ścieżka

Jeżeli od jakiegoś czasu praktykujecie jogę, przeszliście już z poziomu podstawowego na wyższy w swojej szkole jogi, rozwijacie stopniowo praktykę własną w domu, być może zaczynacie się zastanawiać, czy pójśc w „to” dalej i zdecydować się na kurs nauczycielski. Na pewno w związku z taką decyzją pojawia się wiele wątpliwości, więc jako osoba, która przez to przeszła, czyli ukończyła taki kurs i zdała egzamin nauczycielski, postaram się je wyjaśnić.

Ustrasana wyjazdowa w Kominkowym Spichlerzu

Ustrasana wyjazdowa w Kominkowym Spichlerzu

Zacznę od tego, że moja regularna praktyka jogi rozwijała się głównie w (nieistniejącej już) szkole jogi we Wrocławiu, która opierała swoją metodę na podejściu BKS Iyengara, ale nikt, włącznie z założycielką, nie miał tam dyplomu. Hatha jogi może uczyć każdy, ale nie będąc nawet w trakcie treningu, nie można odwoływać się do nazwy metody BKS Iyengara, ani też rekomendować innych na kurs nauczycielski. Podejście w tej szkole było takie, że kurs to „komercha”, jest drogi i szkoda czasu. Co zabawne jednak, to nie przeszkadzało właścicielce powoływać się na nazwiska znanych w Polsce dyplomowanych nauczycieli z wyższymi stopniami, m.in. Konrada Kocota, z którymi zaczynała ona swoją praktykę – poniekąd sugerując, że jest na ich poziomie, choć oni decydując się na oficjalną ścieżkę, włożyli znacznie więcej wysiłku w swój nauczycielski warsztat, o czym później.

OK, zdarzają się nauczyciele, którzy mimo nie decydowania się na kurs, dokształcają się regularnie i mają praktycznie taką wiedzę, jak osoby z kursu (co nie jest jedyną wartością kursu, o czym też później). Wiedziałam jednak, że poza takim stosunkiem do kursu, moja ówczesna nauczycielka miała podobne podejście do warsztatów – nie dokształcała się dodatkowo u jogicznych nauczycieli, a raczej rozwijała swoje umiejętności ezoteryczne. Teraz byłby to dla mnie od razu znak ostrzegawczy, ale wtedy jeszcze szukałam i momentami błądziłam 😉 Trzeba przyznać, że potrafiła zbudować atmosferę, a jej zajęcia były płynne (chodzi o dobór pozycji i przejścia) i bardzo przyjemne, ale po jakimś czasie już niewiele dawały poza miłym odprężeniem.

Viparita karani czy setubandha? Chyba nie tak było w książce Lois Steinberg 😉 Dawno temu w Kominkowym Spichlerzu

 

Upavista konasana - może to tak?

Upavista konasana – może to tak?

Dość szybko, bo po ok. 1-2 latach zaczęłam już w tej szkole prowadzić zajęcia i poczułam, że potrzebuję więcej wiedzy. Niestety, trudno mi było dowiedzieć się czegoś konkretnego od nauczycielki, która sama nie pogłębiała swojej wiedzy, a zajęcia prowadziła od lat bardzo podobnie, na podstawie własnej intuicji. Po prawie rocznym regularnym prowadzeniu, miałam wrażenie, że moje doświadczenie nie posunęło się za bardzo do przodu. Nadal prowadziłam przygotowane wcześniej na papierze sesje, mając podobnie małą wiedzę na temat asan i ich działania. Tak się złożyło, że w pewnym momencie coś pękło (nie będę tu się wdawać w szczegóły) i moja współpraca ze szkołą się nagle zakończyła, co w perspektywie okazało się pozytywnym przełomem na mojej jogicznej ścieżce.

Zaczęłam szukać nowej szkoły, gdzie mogłabym przede wszystkim rozwijać praktykę własną. Moim problemem było to, że chciałam znaleźć szkołę, w której będzie „wszystko”: rzetelna joga, stonowany nauczyciel skierowany do wnętrza, klimatyczny wystrój. Takiej szkoły we Wrocławiu nie znalazłam. Po ponownym rozważeniu moich opcji, stwierdziłam, że najważniejsza jest dla mnie wiedza nauczyciela i dobrze skomponowane sesje, bo dzięki temu dużo się nauczę. Dopiero wtedy zaczęła się moja przygoda z jogą Iyengara.

Baddhakonasana - długi weekend w Suchej Beskidzkiej

Baddhakonasana – długi weekend w Suchej Beskidzkiej

 

Koślawa, ale własna - sirsasana II

Koślawa, ale własna – sirsasana II

 

I inne przymiarki do trudniejszych asan

I inne przymiarki do trudniejszych asan

Zdecydowałam się na dobrą szkołę dyplomowanej nauczycielki z dużym doświadczeniem w uczeniu. Początkowo byłam zaszokowana, jaka joga potrafi być wymagająca w porządnym iyengarowskim wydaniu. Jak wiele asan, choć miałam takie możliwości w ciele, nie wykonywałam wcześniej poprawnie, bo nikt mnie nie poprowadził odpowiednimi instrukcjami. Męczyłam się, ale chciałam tego i chłonęłam te wszystkie prawidłowe komendy, dzięki którym moja praktyka nabierała kształtów. Stopniowo zaczęłam też myśleć o kursie nauczycielskim.

Tak jak wspomniałam, żeby w ogóle móc stawić się na egzaminie wstępnym, potrzebowałam rekomendacji od dyplomowanego nauczyciela. W międzyczasie wybrałam też nauczyciela, do którego chciałabym sie udać na kurs – Konrada Kocota – i poszłam do niego na warsztaty, żeby sprawdzić, czy odpowiada mi jego sposób uczenia. Było to dla mnie tak mocne przeżycie, że nie miałam wątpliwości, że chcę trafić właśnie do niego.

W końcu podjęłam decyzję i poprosiłam o rekomendację nauczycielkę, do której przychodziłam zaledwie od paru miesięcy. Nie jest to do końca proste, najlepiej, jeżeli od początku praktykuje się u dymplomowanego nauczyciela, ponieważ rekomendacja zawiera kilka pytań o Waszą praktykę – m.in. o to, od jak dawna praktykujecie. Formularz można pobrać na stronie Stowarzyszenia Jogi Iyengara w Polsce. Udało się – otrzymałam rekomendację i mogłam zapisać się na egzamin wstępny na kurs Introductory II u Konrada Kocota, który miał miejsce w grudniu 2014 r. w szkole jogi Sadhana w Krakowie. Egzamin wygląda w tej sposób, że jest lista asan (z listy Intro I), które wykonuje się na czas i na ocenę.

Sirsasana - przygotowanie...

Sirsasana – przygotowanie…

 

... i akcja

… i akcja

Mimo tego, że moja opowieść jest już do tej pory dość długa, uważam że na kurs jest się stosunkowo łatwo dostać. Prawdziwa walka zaczyna się później 🙂 Oczywiście, o wszystkim piszę z perspektywy własnych doświadczeń i wiem, że wymagania co jakiś czas się zmieniają, dlatego warto zaglądać na stronę Stowarzyszenia SJIP. Na kilkanaście osób, które zdawały na tą samą godzinę, co ja, przeszli prawie wszyscy (jednej osoby nie widziałam później), ale Konrad jakąś połowę osób poprosił do siebie (mnie nie) i nie wiem, co im powiedział. Ostatecznie na kursie było ponad 30 osób, a nawet blisko 40 (liczba ta się zmieniała, ze względu na późniejsze dołączanie i odłączanie się osób).

Kurs zaczęliśmy na początku 2015 r. i potrwał 3 lata, aż do egzaminu w styczniu 2018 r. W ciągu roku „szkolnego” co ok. półtora miesiąca mieliśmy zjazdy w Krakowie w Sadhanie, gdzie sobotę i niedzielę spędzaliśmy na jodze. Podczas pierwszego roku było to głównie doskonalenie praktyki własnej, potem stopniowo już coraz więcej uczenia. Co któryś zjazd do zajęć wplatane były wykłady z filozofii indyjskiej i anatomii, a prawie co zjazd mieliśmy też testy z wiedzy o filozofii, anatomii i praktyce jogi. Takie weekendy to było wyzwanie, ponieważ ani nie byłam przyzwyczajona do tak wielu godzin ćwiczeń, ani do „nieposiadania” weekendów, żeby odpocząć po całym tygodniu. To jednak nie wszystko, bo w czerwcu wyjeżdżaliśmy na długie weekendy (4 dni), a latem na tydzień (podczas 1 roku) lub 2 tygodnie (2 i 3 rok). Wiele z tych wyjazdów już opisywałam (Kominkowy Spichlerz: klik, klik i klik; Przystanek Komorze: klik i klik), więc nie będę się teraz powtarzać. Powiem tylko krótko, że grafik jest tak przesycony zajęciami, że dosłownie żyje się wtedy jogą, a cała reszta – to, jak bardzo jesteśmy zmęczeni, jak wyglądamy itd. – nie ma większego znaczenia. A raczej nie ma czasu się nad tym zastanawiać i użalać.

Chatuspadasana - służę za modelkę

Chatuspadasana – służę za modelkę

 

Czas na odpoczynek też był - adho mukha virasana

Czas na odpoczynek też był – adho mukha virasana

 

Komorze - dłuższa przerwa nad jeziorem

Komorze – dłuższa przerwa nad jeziorem

Dodatkowe wymagania, jakie stawia kurs, to odbycie 5 obserwacji zajęć (1 rok) lub 5 asyst (2 i 3 rok) u nauczyciela min. ze stopniem INTRO II, a także min. 4 dni warsztatów z nauczycielem o stopniu min. Intermediate SENIOR. To wszystko są bardzo rozsądne wymagania i dużo dają do praktyki własnej i rozwijania uczenia, niemniej wymagają trochę starań. Biorąc pod uwagę, że stopniowo zaczynacie też coraz więcej zajęć prowadzić, trzeba coraz bardziej sie starać, żeby zorganizować czas na regularną praktykę własną – i to jest chyba największa bolączka nauczycieli.

Już po pierwszym roku mieliśmy egzamin wewnętrzny z praktyki (taka sama sesja, jak na wstępnym, czyli asany z poziomu INTRO I), po którym Konrad podziękował 2 osobom, a kilka wykruszyło się samych. Po drugim roku odbywa się pierwszy oficjalny egzamin, wyszczególniony na stronach SJIP, czyli Ewaluacja Introductory I, po którym już możemy nazywać się nauczycielami w trakcie treningu. Jest to pierwszy egzamin, na którym na oddzielnej sesji zewnętrzna komisja ocenia sie praktykę, a później uczenie. Z tego co wiem, na tym etapie już nikt u nas nie odpadł, chyba że nie stawił się na własne życzenie. Tak się złożyło, że ja ten egzamin zdawałam oddzielnie z grupą Jurka Jaguckiego w Szczecinie – o czym pisałam na blogu.

Egzamin INTRODCTORY II - uczę dhanurasany

Egzamin INTRODCTORY II – uczę dhanurasany

Po trzecim roku odbył się finalny egzamin INTRO II, o którym też szeroko się rozpisywałam. Obowiązywała na nim już inna lista asan, znacznie trudniejszych niż te z wcześniejszego poziomu – zarówno do praktyki, jak i uczenia. Wydawać by się mogło, że na takie przygotowania mamy 3 lata, to dość długo, ale tak naprawdę nasze ciała zaczęły być gotowe na ćwiczenie tych asan dopiero w ostatnim roku, a nawet ostatnim półroczu przed egzaminem. A jeżeli jakiejś asany byśmy nie potrafili doświadczyć i zrozumieć, to tym trudniej byłoby później jej uczyć. Nie jest tak, że nauczymy się wszystkiego idealnie, każdy ma swój słaby punkt, ale chodzi o zrozumienie kierunku pracy i ewentualne poradzenie sobie z jego uzyskaniem dzięki pomocom. To zrozumienie jest możliwe dopiero na pewnym etapie. Tak jak pisałam w poprzednim poście, wszyscy którzy dotrwali do egzaminu INTRO II, zdali go.

Pora na przedstawienie bardziej konkretnych plusów i minusów kursu.

Przystanek Komorze - przerwa na posiłek

Przystanek Komorze – przerwa na posiłek

Przede wszystkim ostrzeżenie: kurs nauczycielski może zmienić Twoje życie. Na prawdziwsze. Zdecyduj, czy tego chcesz.

Przed rozpoczęciem kursu, rozumiałam go jako bardziej systematyczną pracę z jednym konkretnym nauczycielem, który obserwuje naszą praktykę i może wskazać obszary do rozwoju, w przeciwieństwie do warsztatów, kiedy to przychodzimy do różnych nauczycieli i oni mają tylko chwilę, żeby zaobserwować każdego uczestnika. To jest prawda, ale jednocześnie kurs to dużo więcej. Wymaga takiego zaangażowania, takiego oddania się tematowi jogi, otwarcia na różne okoliczności i warunki (jak chociażby wieloosobowe pokoje i łazienki na wyjazdach wakacyjnych, wiele godzin bez jedzenia, niewiele godzin spania), że naprawdę wzmacnia psychicznie. Pokazuje, że możemy nadal być sobą, a nawet prawdziwszym sobą, bez całej otoczki, jaką sobie na codzień tworzymy i w której czujemy się komfortowo. Że może coś, co wydawało się, że nas definiuje, nie jest aż tak istotne, a liczą się inne sprawy. To trochę, jak wybranie w Matrixie czerwonej pigułki, która pokazuje prawdę o otaczającej rzeczywistości zamiast niebieskiej, która pozwala żyć w błogiej nieświadomości. Może się okazać, że już dłużej nie wytrzymamy w pracy, która wcześniej wydawała się w porządku, a nie ma większego sensu albo związku, który był wygodny, ale coś w nim nie grało. Bo zdecydowaliśmy się odważyć spojrzeć prawdzie prosto w oczy. To wszystko nie dzieje się z dnia na dzień, ale taki proces szybciej lub wolniej zachodzi. Dla mnie jest to plus, ale tego punktu nie będę kwalifikować, bo to może być dla niektórych też trudne i bolesne doświadczenie.

Minusy

  • tłok – na kurs przyjętych było tyle osób, że ledwo się mieściliśmy, zwłaszcza na wyjazdach – a tłok to nie tylko zatłoczona sala, ale i sypialnia, w której nie ma gdzie ułożyć swoich rzeczy, kolejki do posiłków (w tym możliwość skończenia się atrakcyjnego elementu np. sałatki) i łazienek (możliwość końca ciepłej wody, a prysznic przy wielu godzinach ćwiczeń dziennie jest bardzo pożądany)
  • koszty – kurs kosztuje (dokładną kwotę trzeba sprawdzić na stronie prowadzącego), a do tego dochodzą koszty przejazdów, noclegów, wyżywienia, dodatkowych warsztatów
  • czas – musicie się pogodzić z tym, że co któryś weekend będzie „wyjęty”, a często trzeba się do niego przygotować (np. nauka do testu, przygotowanie prezentacji), do tego urlopy poświęcone nie na odpoczynek, a intensywną pracę nad sobą, czas potrzebny na wypełnienie dodatkowych zobowiązań (obserwacje, asysty, praca pisemna)
  • nie jesteście wyjątkowi jak płatki śniegu- na pewno to poczujecie, nie tylko ze względu na tłok, ale też to, że spotkacie wiele osób, których praktyka jest na conajmniej takim poziomie, jak wasza lub wyższym, choć w waszej szkole jogi mogliście być w czołówce
  • dyplom, który nie jest wymagany, aby uczyć
Malasana - nietrudna asana, którą niełatwo zrozumieć

Malasana – nietrudna asana, którą niełatwo zrozumieć

Plusy

  • spotkanie całej grupy ludzi, których praktyka jest tak samo lub bardziej zaawansowana niż wasza – czyli przedostatni minus – może być jednocześnie najwiekszym plusem, ale zależy od nastawienia waszego ego. Jeżeli podejdziecie do tego nie rywalizacyjnie, a w taki sposób, że każdy praktykuje dla własnego rozwoju, aby stawać się coraz lepszym człowiekiem, to ludzie, którzy praktykują tyle samo lub dłużej niż wy będą najlepszym, co może się wam przytrafić – mogą stać się bardzo inspirującymi bliskimi znajomymi, a nawet zastępczą rodziną (na wyjazdach)
  • elastyczność – i nie chodzi mi tu o ciało (choć to też będzie), tylko o podejście. To, że warunki momentami są trudne, pozwala na poszerzenie swoich możliwości adaptacji (np. nie ma gdzie usiąść, żeby zjeść? Przecież są schody) 🙂
  • wewnętrzna motywacja – czyli druga strona ostatniego z wymienionych minusów. Dyplom z Instytutu w Punie wprawdzie niczego formalnie nie zmienia w świetle polskiego prawa, ale tym większa jest satysfakcja z jego zdobycia, ponieważ robimy to dla siebie, a każdy stopień umożliwia pójście dalej w kształceniu nauczycielskim i zrozumieniu jogi
  • pewność siebie jako nauczyciel – wynikająca z tego, że kurs gruntownie przygotowuje do uczenia asan z obowiązującej listy, a także dodatkowych, które też są praktykowane w trakcie zajęć, w moim przypadku bardzo to zmieniło spojrzenie na prowadzenie zajęć, jestem pewna, że uczę na wysokim poziomie, bo tylko taki jest akceptowany, żeby zdać
  • dojrzewanie – to jest przewaga kursu, który rozciąga się na 3 lata nad takim, który ma podobną godzinowo liczbę zajęć, a skumulowany do paru tygodni. Niemożliwe jest przekazanie całej wiedzy o jodze intelektualnie, trzeba ją doświadczyć, a trudno jest doświadczyć w asanie czegoś, do czego ciało nie jest gotowe. Właśnie to, że między spotkaniami są przerwy, daje możliwość pracowania w międzyczasie nad sobą i swoimi ograniczeniami, żeby potem z kolejnych zajęć chłonąć jeszcze więcej
  • sensownie spędzany czas – czyli ponownie odwrócenie argumentu z minusów – poświęcamy duzo czasu, ale jednocześnie jest to czas spędzany w dużej mierze tak sensownie, że nie będziecie sobie wyobrażali, jak wcześniej mogliście go tak marnować i nie być na jodze, będziecie prawdopodobnie też uczestniczyć w większej liczbie warsztatów niż wymagane minimum – wszystko jest kwestią priorytetów 😉
Grupa z Konradem Kocotem

Koniec kursu – Grupa z Konradem Kocotem

Mam nadzieję, że to moje podsumowanie pomoże paru osobom poukładać sobie wątpliwości związanych z kursem nauczycielskim. Wiele wątków mogłabym jeszcze rozwinąć, ale ten wpis i tak zrobił się już bardzo długi. Podsumowując bardzo krótko – moim zdaniem warto pójść na kurs nauczycielski, jeżeli interesujecie się jogą na poważnie. Nie po to, żeby zrobić „papier” nauczycielski, bo bez tego i tak można uczyć, ale po to, żeby pogłębić swoją praktykę i zrozumienie tematu, a raczej dowiedzieć się, jak wiele jeszcze nie wiecie i rozbudzić w sobie pasję do tej ścieżki rozwoju, która towarzyszyć wam może latami i przekształcać wasze życie na lepsze.

Havan - medytacja z ogniem

Havan – medytacja z ogniem

Leave a Reply